Przejdź do głównej zawartości

PAŃSTWO TEORETYCZNE

22. mar, 2017

Hasło zawarte w tytule, w dosłownym brzmieniu: „Państwo polskie istnieje teoretycznie. Praktycznie nie istnieje...” zostało wypowiedziane ot tak, od niechcenia, pomiędzy przystawką a zupą w stołecznej restauracji, której nazwa już chyba na zawsze znikła z kulinarnej mapy stolicy. Autorem tego stwierdzenia był nie byle kto, bo (ówczesny) minister od policji, potomek autora Trylogii, o wdzięcznym imieniu Bartłomiej. W kręgach zbliżonych do „faszystów" z Marszu Niepodległości zwany - zdaje się, że nie bez podstaw – podpalaczem. Każdy w miarę uważny obserwator polskiej sceny politycznej, a zwłaszcza przesłuchań przed sejmową komisją ds. Amber Gold, musi zgodzić się z panem Sienkiewiczem w całej rozciągłości.

Tu konieczne zastrzeżenie: obecne poczynania (innej już) władzy pozwalają mieć nadzieję, że jednak czynione są wysiłki, aby państwo zaczęło wreszcie działać. Co prawda opór materii jest ogromny, do walki dla utrzymania dawnej inercji, która tak pięknie komponowała się z polityką ciepłej wody w kranie, wprzęga się wszelkie dostępne moce, w tym ulicę i zagranicę. Wszystko po to, aby „było tak jak było”.

Czyli jak?

Pozostawmy na boku sejm, senat, rząd i sądy, co do których spierać się można czy ich działania w praktyce ukierunkowane były i są na to, do czego zostały powołane, a nie stanowią jedynie źródło dobrze płatnych synekur dla swojaków. Wskaźniki zaufania Polaków do tych instytucji mówią same za siebie... Uparcie nazywane WŁADZAMI, zdają się  jakby nie dostrzegać, że pełnić powinny funkcje służebną wobec SUWERENA czyli obywateli. To jednak temat na osobny wywód.

Funkcjonowały wszakże (i nadal funkcjonują) w naszym pięknym państwie wysokie urzędy i służby powołane wprost dla ochrony obywateli, na co wskazują ich poważne, uczone, na ogół trudne do zapamiętania nazwy. Rzecznik Praw Obywatelskich, Rzecznik Praw Dziecka, Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, Komisja Nadzoru Finansowego, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i wiele innych, o których przeciętny Polak może i słyszał, ale do których nie zwraca się bezpośrednio. Bo i po co?

Wszystkie te Bardzo Ważne Urzędy zatrudniają tysiące dobrze wykształconych i jeszcze lepiej opłacanych pracowników. Skupionych w dziesiątkach departamentów, na których czele stoją dyrektorzy i wicedyrektorzy, produkujący dziennie tomy Bardzo Ważnych Dokumentów. Korespondencja krąży wedle ściśle określonych procedur, odbywają się dziesiątki tysięcy spotkań i paneli roboczych, narad i nasiadówek, po czym wydawane (albo i nie) są tysiące decyzji. Każda z tych instytucji korzysta z pomocy prawników własnych i kancelarii zewnętrznych, a w praktyce (co można było usłyszeć podczas przesłuchań) przy podejmowaniu decyzji korzysta z OGÓLNIE DOSTĘPNEJ WIEDZY. Co jest o tyle zagadkowe, że z innych enuncjacji przed tąż komisją wynika, że „wiedza ogólnie dostępna” bywa de facto zerowa. Z bardzo prozaicznego powodu: wszyscy ci wysocy rangą urzędnicy, a również koryfeusze wymiaru sprawiedliwości każdego szczebla nie mają w domu telewizorów, nie czytają prasy, w drodze do- i z pracy idą z zamkniętymi oczami, aby tylko jakiś przebłysk realnego życia nie wdarł się (wbrew woli) do ich zaiste sterylnej świadomości. Nie widzą, nie słyszą, nie czują, w związku  z tym niczego nie wiedzą, ale... działają. To znaczy nie działają, choć i ta forma (nie)aktywności wymaga a to odmowy wszczęcia, a to umorzenia, a to zażalenia... tony papieru i hektolitry tuszu zużywane są zupełnie bezproduktywnie. Dokładnie po to, aby nie naruszyć status quo.
W tym miejscu nie od rzeczy będzie wspomnieć o narzędziach, jakimi te urzędy dysponują. Oczywiście – zbyt wątłych i nieodpowiednich wobec ogromu zadań przed nimi stojących. Stąd ciągłe próby ich poszerzenia, mimo że nawet te, które od zawsze są dostępne, często nie bywają wykorzystywane. Na przykład wiceprezes UOKiK dopiero od członków komisji w sprawie AG ze zdziwieniem dowiedział się, że w zakresie postępowań śledczych przysługiwały mu dokładnie te same uprawnienia, co ABW. Zatem jak miał je wykorzystać, skoro o nich nie wiedział?!

Gwoli sprawiedliwości przyznać trzeba, że był urząd, który nie generował kosztów związanych z nicnierobieniem, bo jeśli nawet tam cokolwiek załatwiano, to wyłącznie na gębę. Nie dziwi więc, że nie zachowały się dla potomności żadne dokumenty wskazujące na jakąkolwiek aktywność w tym zakresie prime ministra D. Tuska, który choć teoretycznie ponosi odpowiedzialność za pracę wszystkich służb i urzędów administracji państwowej, też za nic nie odpowiadał (i śmiem twierdzić – nigdy nie odpowie) bo nie grzeszy ten kto nic nie robi (?).

Co z tego wynika dla Ciebie Polaku-szaraku?
Ano... dokładnie nic! Wszystko to jest sztuka dla sztuki, nie służąca żadnemu pożytecznemu celowi. Urząd OCHRONY przed niczym Cię nie ochroni, komisja NADZORU niczego nie skontroluje, Agencja BEZPIECZEŃSTWA nie sprawi, że poczujesz sie bezpieczny, nawet RZECZNIK Twojego interesu ma Cię w tak głębokim poważaniu, że nie pochyli się nad Twoim jednostkowym problemem, o ile nie będzie na to politycznego zamówienia. 
Przykład. W ogromnie popularnym programie telewizyjnym (na żywo i z udziałem publiczności) gdy omawiany był problem egzekucji alimentów i trudności z tym związanych, w studiu nie pojawili się, mimo zaproszenia prowadzących dziennikarzy, ani Rzecznik Praw Dziecka, ani Rzecznik Praw Obywatelskich. Obaj panowie mają ważniejsze sprawy na głowie, takie jak małżeństwa homoseksualne, gender w żłobkach i przedszkolach, nieograniczony dostęp do antykoncepcji i aborcji itp. żeby marnować swój cenny czas na roszczenia bachorów, które przez sam fakt przyjścia na świat generują wyłącznie problemy.

Jak z tego płynie konkluzja? Ano, właściwie tylko jedna. Wydaje się, że nadszedł właściwy czas na przyjrzenie się temu, jak funkcjonowała i nadal funkcjonuje machina państwowa, mająca za nasze pieniądze spełniać szereg zadań, których nie spełnia, wywieszając białą flagę.
Jak to państwo teoretyczne...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

500 PLUS CZYLI OPOZYCYJNY DANSE MACABRE

Zdarzyło się tak, że partia będąca przez 8 lat w permanentnej opozycji przed wyborami wpadła na genialny swej prostocie pomysł, że trzeba ludziom obiecać nie tylko przysłowiową ciepłą wodę w kranie, ale też jakieś konkretne rozwiązania, które społeczeństwu pozwolą w szerszym niż dotąd zakresie uczestniczyć w konsumpcji „rewelacyjnego” rozwoju gospodarczego, czego to społeczeństwo w swej  masie jakoś nie dawało rady zauważyć. Krótko mówiąc, owa partia opracowała projekt dosypania kasy tym, którym statystycznie powodziło się najgorzej, czyli rodzinom wielodzietnym. Daruję sobie omawianie szczegółów, bo te są wszystkim znane. Ku zaskoczeniu nie tylko wyjadaczy politycznych, ale też przypadkowego społeczeństwa,  nieprzyzwyczajonego do podobnych fanaberii, krótko po wygranych wyborach program został wdrożony, co równie prędko zostało zauważone. Pierwszym objawem było zniknięcie w lokalnych sklepikach tzw. „zeszytów”, co jakoś nikogo szczególnie nie obeszło. Niestety, wkrótce pr

WOLNOŚĆ ZNIEWOLONA

Na początek zastrzeżenie; choć tytuł nawiązuje do zbioru Miłoszowskich esejów o zniewolonym umyśle, nie mam ambicji doszukiwania się jakichkolwiek paraleli pomiędzy społeczeństwem skażonym komunizmem, a współczesnymi elitami neoliberalnymi. Co to to nie. Spróbuję tylko przedstawić jeden i na pewno nie najważniejszy wycinek myślenia naszych rodzimych „elit” w kontekście ich zapętlenia z kościołem, czy w ogóle - kwestiami wiary. Dlaczego „zapętlenia”? A jak inaczej można nazwać, excuse-moi, stosunek osób niewierzących lub wręcz wrogów kościoła do jego nauki?     Na pierwszy ogień weźmy bojowników o wolność i demokrację, łamiących prawo świadomie i z premedytacją - w obronie wolności do blokowania miesięcznic smoleńskich. Oni to właśnie najczęściej, poza odniesieniami strcicte prawnymi, odwołują się do ...religii. Tak, środowiska odżegnujące się od wiary i praktyk religijnych, z nich właśnie wywodzą argumenty mające uzasadnić ich działania. Argument pierwszy: modlić się możn

CO Z TYM REFERENDUM?

26. kwi, 2017 Autentyczne święto demokracji wbrew pozorom ma miejsce nie co 4 lata, gdy suweren udaje się do urn, bo wybory to tak po prawdzie akt demokracji mocno koncesjonowanej; kto zna naszą ordynację wyborczą, wie o co mi chodzi. Prawdziwe i niekwestionowane święto demokracji jest wtedy, gdy „naród” sam z siebie, nieprzymuszony kalendarzem wyborczym, zapragnie wyrazić swoją wolę w kwestiach dla siebie istotnych. Nie chodzi mi tu o głosowania będące w gruncie rzeczy plebiscytem ZA władzą i przez tę władzę organizowane - od referendum w 1946 roku poczynając, poprzez „nowe gospodarcze otwarcie” z 1987 r., konstytucyjne z 1997 r., aż po unijne z roku 2004. Przy czym dwa ostatnie miały tę cechę, że 99 % głosujących tak naprawdę nie miało pojęcia za lub przeciwko czemu głosują, gdyż projektów zarówno Konstytucji RP, jak też traktatu akcesyjnego suweren - zanim wyraził swoją wolę -  nie poznał, zdając się wyłącznie na opinię „autorytetów”. Pozostałe /niedoszłe do skutku/